Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zbliżył się do biurka i usiadł. Zamyślił się głęboko. Po chwili, machinalnie wysunął jedną z szuflad, i zagłębił wewnątrz rękę. Wyjął wielki safjanowy pugilares. Rozłożył go. Wewnątrz była fotografja dziewczęcia, prawie dziecka. Przyglądał się jej długo.
— To dla niej! — rzekł.
Jego twarz, na pozór tak po mieszczańsku beznamiętna, miała teraz zupełnie inny wyraz; zdawało się w niej przeświecać coś miękkiego i serdecznego...
Pugilares zawierał i inne przedmioty. Z jednej z jego skrytek pan Onufry wydobył teraz kawałek papieru, zmięty, porozdzierany, wyżółkły, podklejony na innym papierze. Półmrok, panujący w pokoju, zaledwo pozwalał rozróżnić na tym papierze jakieś niejasne zygzaki. Pan Onufry zapalił dwie świece. Wlepił oczy w papier. Na jego twarzy widać było wysiłek myśli. Żyły występowały mu na skroniach, czoło marszczyło się. Trwało to parę minut.
Wysiłek nie odniósł skutku.
Były komornik podniósł sfałdowane czoło do góry. Jego oczy ciskały błyskawice. Uderzył pięścią o stół.
— A jednak tu musi być miljon! — zawołał.
Oparł głowę na ręku i znów pochylił się nad papierem.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.