Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 4 —

przekleństwami. Co chwila, któryś z nich zmęczony, zatrzymuje się w ciężkiej pracy, ociera pot, prostuje stwardniałe ramiona. Starzec pracuje wciąż, z ciągłością i regularnością automata. Nigdy słowo nie wypadnie z jego ust.
Oczy starca patrzą w świat, nie widząc, co się na świecie dzieje.
„Old dumb Joe” — tak go za jego mrukostwo przezwali towarzysze każni. W regestrach zaznaczony jest, jako numer 697... Zresztą — niekiedy, bardzo rzadko — nawet i ten „dumb Joe”, ten numer bez nazwiska, ma chwile pewnego ożywienia.
Taka chwila przyszła na starca teraz.
Nie objawia się to niczem prawie — na zewnątrz.
Ruchy starego Joe są równie miarowe, jak przed chwilą. Od uderzeń żelaznego drąga odłamy kamienia pryskają, jak zwykle. Na twarzy żaden muskuł nie zadrga.
Tylko w oczach — zmiana.
Rozszerzają się one, błękitnieją, pogłębiają.... Budzi się w nich wspomnienie. Na zmęczonym mózgu starca rysują się, jak fata morgana, dawno niewidziane obrazy. Wzrok jego ogląda je w promienistych barwach młodości. Ucho słyszy dziwne szmery....
Do twarzy przywarła kamienna maska; w oczach budzi się — niebo szczęścia.