Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 67 —

o głowę od niej wyższym. Usiłował ją objąć uściskiem, a pośród brunatnej twarzy oczy jego świeciły, jak karbunkuły. Ona odpychała go z całej siły, a z piersi jej, spartych przerażęnium, wyrywały się urywane okrzyki.
— Ratunku.... Boże mój.... help.... help....
Szczepan poznał tego człowieka. Był to Duńczyk o ponurej twarzy i rudo-szarej rozczochranej brodzie, na pół idyota, posługacz z trzeciej klasy. Przesuwał się on pośród pasażerów między pokładu, wiecznie brudny, wiecznie milczący, błyskając z podełba białkami wywróconych oczu, szczególniej w stronę kobiet. Nazywano go Lars.
Szczepan na widok napaści miał jedna tylko myśl.
Zacisnął pięści i runął na olbrzyma. Wyrwał Jadwigę, bladą, z rozszerzonemi źrenicami, z rąk brutala, a jego samego z siłą, której trudnoby się spodziewać od chłopaka o kształtach wcale nie atletycznych, odepchnął tak, że olbrzym, uderzywszy o ścianę kurytarza, runął ciężką masą na podłogę....
Duńczyk podniósł się wnet, a w półidyotycznych jego oczach paliła się wściekłość.
— Panno Jadwigo.... panno Jadwigo! — wołał Szczepan — proszę się schronić do oddziału pań.
Ale ona, czy to sparaliżowana przeraże-