Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 65 —

— Proszę nie żartować, proszę iść... Ja jeszcze zostanę — spojrzała na zegarek — mamy przed sobą coś pół godziny do dzwonka... Chciałabym zobaczyć zachód słońca.
— Ja mogę być tymczasem pani kawalerem-opiekunem — wtrącił żartobliwie Homicz.
— O! kobiety, które same puszczają się przez Ocean, nie potrzebują opiekunów...
Zaśmieli się wszyscy.
Wreszcie Litwin z Manią odeszli no schodach w głąb. Jadwiga i Homicz siedzieli długi czas w milczeniu. Zmierzchało; zapalono latarnie. Jadwiga zmyślała. Szczepan kręcił nielitościwie wąsa. Teraz pod nieobecność Mani i Litwina odeszła go jakoś ochota do żartów.
Naraz odezwał się odgłos dzwonka.
— Pani! — rzekł nieśmiało młodzieniec — już dzwonią....
— Ach! więc trzeba iść.... — rzekła.
Podniosła się.
Szczepan czekał, ażeby Jadwiga oparła się na jego ramieniu. Ona zrozumiała jego wyczekujące spojrzenie.
— O — rzekłą — jestem teraz dość silna. Sama pójdę. Nie chcę pana niepokoić.
Podniosła się.
Skłoniła się — i poszła naprzód.
On nagle posmutniał.