Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/641

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 637 —

„Sarenka” porwała się przed chwilą z kolan Jadwigi. Mówiła, stojąc, urywanemi zdaniami, niemal tragicznie.
— Ty go kochasz? — zawołała wreszcie.
Ale twarz Jadwigi, zachmurzona przez chwilę, rozjaśniła się.
Słoneczny tryskał z niej blask teraz. Cierpienia Konrada i uniesienie „Sarenki” zdawało się jej teraz nie obchodzić wcale. Czara uczucia, które owładnęło nią tak niespodziewanie, a do którego dotąd sama nie chciała się przyznać przed sobą, przepełniła się.... Nie dla tego, ażeby uspokoić przyjaciółkę; ale dla tego raczej, ażeby głośno, przed kimś trzecim przyznać się do tego, co jeszcze przed chwilą zdawałoby się jej zbrodnią, rzekła głosem spokojnym i silnym:
— Nie.... dziecko drogie.... nie kocham tamtego człowieka, kimkolwiekby on był i jakiekolwiek żywiłby dla mnie uczucia. A dla tego go nie kocham, że kocham innego....
I wydobyła ze swej szuflady gazetę z wizerunkiem Homicza.
— Oto on.
Duma i jasność biła z jej twarzy, gdy pokazywała portrecik „Sarence”. Ta w jednej chwili przeobraziła się. Na pół dzieckiem jeszcze była, ale już miała wszystkie kobiece instynkta. A istotnie, biorąc rzecz po kobiecemu, Jadwiga nie mogła jej dać bardziej sta-