Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/640

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 636 —

w tamtą stronę, spotkała „jego“: patrzył na nią dziwnie, jak gdyby chciał coś mówić.... ale widocznie jeszcze nie śmiał. Dopiero gdy wracała zastąpił jej drogę, tam na sąsiedniej, pustej uliczce, zdjął kapelusz i prosił o jedno słówko rozmowy.
— Ach! jak ja się przelękłam — szczebiotała dalej „Sarenka”, której łzy powoli się już osuszały — jak ja się przelękłam.... Boże mój! Cała w płomieniach stanęłam.... Chciałam się na niego rozgniewać, krzyknąć, uciec wreszcie... ale nie mogłam. Stajam, jak przykuta do chodnika, a nogi podemną drżały.... On zaczął mówić. Ach!.... jaki piękny ma głos.... Cichutki, smutny tak, jak on sam, ale melodyjny.... srebrzysty. Mówił po angielsku. Tak byłam zmieszana, że nie wszystko pamiętam, co mówił....
Tu podniosła do góry oczęta, które jej znowu łzami zaszły.
— To jedno wiem.... że „on” ciebie musi kochać bardzo.... bardzo.
Twarz Jadwigi okryła się nagłym rumieńcem.
— Dla czego? — wyszeptała.
— Bo o tobie tylko mówił.... Mnie, jako twoją przyjaciółkę, prosił, ażebym cię skłoniła, iżbyś jakiś jego list przeczytała.... odpowiedziała mu.... widziała się z nim choć chwil parę.... że idzie tu o czyjąś cześć... o czyjeś życie...