Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/617

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 613 —

jak tyka jegomość z długimi rudymi bakenbardami.
Miał to być cudzoziemiec, przyjaciel gospodarza domu.
Z początku mówiono o nich wiele na tej ustronnej uliczce, ale gdy życie tych trojga, nadzwyczaj monotonne i spokojne, nie dawało materyału do żadnych kombinacyj i uwag, gdy dom ich faktycznie był najcichszym w tym cichym zakątku, przestano się nimi interesować.
Nawet wdowa Smith, utrzymująca niedaleko ztamtąd pokoje umeblowane, największa plotkarka w okolicy, musiała przyznać, że są to ludzie bardzo spokojni, A jednak... zmieniłaby prędko swe zdanie, gdyby zechciała kiedy w nocy, o późnej godzinie, gdy cała uliczka była już pogrążona we śnie głębokim, pół godziny stróżować niedaleko willi. Przekonałaby się wtedy, że w nocy panował tu ruch, że wchodzono i wychodzono ztamtąd często....
Lokatorzy willi w dzień nie dawali żadne go znaku życia; ale za to w nocy ruszali się... Dziwni ludzie!
Tak czy inaczej, fatalność, która dawniej ciążyła nad jednym przynajmniej z dwóch domków siostrzanych, zdawała się być złamaną. Mieszkańcom willi nie przytrafiało się żadne nieszczęście. Co więcej i druga willa dostała także mieszkańców.