Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/618

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 614 —

Było to jakoś w półtora miesiąca po zajęciu pierwszego domku.
Lokator drugiej willi był osobistością zupełnie innego rodzaju, aniżeli jego sąsiad.
Był to człowiek już niemłody. Nizki, pękaty, miał pełną siwą brodę i siwe mocno nastroszone brwi. Każdemu, kto chciał i nie chciał słuchać, opowiadał, że się nazywa Griffiith i jest pensyonowanym majorem wojsk Jej Królewskiej Mości, królowej angielskiej Wiktoryi. Służył w Indyach i Australii, a przyjechał do Ameryki dla tego, że mu się inne części świata znudziły. Była to w ogóle osobistość dość hałaśliwa — i wielki dziwak. Nieodłącznymi jego towarzyszami był wielki pies, zwany „Nero” — i fajka na długim cybuchu w ustach. Oprócz niego zamieszkało w willi dwóch służących, jeden wysoki drab z sumiastymi wąsami (ten zastępował majorowi, nie znoszącemu kobiet, kucharkę), drugi chłopak młody, bezwąsy, którego głównym obowiązkiem zdawało się być opiekowanie się drogocennym psem „Nero“.
Major Griffith zdawał się być człowiekiem bogatym. Pieniądze rzucał garśćmi.
Z początku hałaśliwa osobistość robiła trochę niepokoju, ale powoli przyzwyczajono się do niej i jej dziwactw. Jednem z takich dość dziwacznych upodobań majora Griffitha była — astronomia. Twierdził, że zna się na niej, jak nikt inny, a każdego, któryby o tem