Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/576

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 572 —

że muszę.... Tego wymaga jeden z dwóch interesów, o którym ci wczoraj mówiłem.
— Ach.... interesa — mruknął Szymek — Czas już pogadać o tych interesach. Jeśli to co warto, choćby przez wdzięczność powinieneś mnie wziąć do spółki. Zobaczymy zresztą, — co to za interesa. Wiem, że dawniej umiałeś wydobywać z pod ziemi sprawy, które się grubo opłacały, istne kopalnie złota.... Ale teraz skapcaniałeś mi, bratku, okropnie....
Słowa te nie uraziły wcale Kaliskiego.
Podniósł głowę — i spojrzał hardo na swego kompana. Chciał mu powiedzieć spojrzeniem: — Nie bój się; Kaliski, choć upadł chwilowo, wart jeszcze tyle, co dawniej.... Będzie jeszcze „bossem”!
— Słuchaj więc... — rzekł po chwili.
Nachylił się do Szymka Zawalidrogi — i szeptał mu coś długo do ucha... Szymek przerywał Kaliskiemu to szeptanemi zapytaniami, to wykrzyknikami podziwu, to uderzeniami w dłonie. Widocznie sprawa cała podobała mu się bardzo.
Kaliski skończył wreszcie.
— To sprawa jedna: złoto Morskiego.... Weźmiemy je napewno — rzekł. — A teraz druga!
I znów zaczęły się szepty, tym razem krótsze. Zakończył je Kaliski temi słowy wypowiedzianemi głośno:
— Widzisz więc, że muszę tu pozostać...