Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 374 —

kały teraz gorzko, skruszone, klęczące w prochu, podobne do pokutujących Magdalen ze swymi rozrzuconemi w nieładzie włosami.
Starsi mężczyźni mówili po cichu:
— Trzeba podnieść ciało dobrodzieja.... obmyć.... zanieść na plebankę.
W tej chwili mniemane zwłoki przeszedł lekki dreszcz.... wydobył się cichy jęk, westchnienie raczej.
— Żyje.... — przeszedł szept przez szeregi i niezmierna nadzieja i radość zawitała do serc skruszonych.
Wszyscy rzucili się ku kapłanowi. Jedni podnosili go z ziemi, kobiety słały mu pościel z chustek i okryć, inne ocierały krew występującą na białą komżę na piersi. Zapanował przez chwilę zamęt niesłychany. Wszyscy śmieli się lub płakali.... Po chwili zresztą, dzięki usiłowaniom jednego ze starszych robotników, który pono był nawet niegdy felczerem w Płocku, zapanował pewien porządek. Ów człowiek przyjrzał się uważnie twarzy rannego, przysłuchał jego oddechowi — i orzekł:
— Żyje....
Potem kazał dać wody i wódki, wreszcie trochę płótna — rozdarł odzież rannego na piersi i sporządził coś w rodzaju tymczasowego opatrunku. Gdy to czynił, kiwał głową z niepokojem — i twarz jego stawała się ponurą.
— Sporządzić nosze z gałęzi, chłopcy, wy-