Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 257 —

— Mój przyjaciel? — odrzekł — O, on jest all right. Chociaż... — nowa myśl przyszła Szczepanowi do głowy — zapomniałem mu jeszcze coś powiedzieć.... Masz pan kopertę i kawałek ołówka?
— Naturalnie.
I „Papa” gwizdnął przeciągle na swego Murzyna.
— W takim razie napiszę mu to, co zapomniałem....
Za chwilę siedział i pisał po polsku:

„....Panie! — Znam pana i wiem, kto jesteś. Mam z New Yorku wszystkie szczegóły. Czytałem przez ramię twój list do Felsensteina. Jesteś szkaradnym łotrem. Wiem, po co tutaj przyjechałeś — i żądam, ażebyś dziś do godziny 3ej po południu wyniósł się ztąd precz, razem z pańskim pomocnikiem Moskalem — na zawsze. Żądam stanowczo. Inaczej, przysięgam na Boga! zginiesz z mojej ręki. Zastrzelę cię, jak nikczemnego psa... W każdym razie obronię ją przed tobą.... Jesteśmy już ostrzeżeni. Pamiętaj o New Yorku, o Gryziuskim i o dramacie p.t. „Raport szpiega“, którego jesteś autorem......“

Szyderczy uśmiech skrzywił wargi Szczepana, gdy kończył te słowa. Zamiast podpisu położył krzyż w formie sztyletu, liścik zamknął w kopertę, zaadresował: „Henry B. Smith” i rzekł, podając Mulatowi:
Proszę oddać „gentlemanowi” za jaką godzinę. Teraz zapewne śpi.