Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 256 —

Ale w tej chwili nastąpiła dywersya. Z poza pleców kobiet zasyczał po angielsku głos jakiś gardłowy:
— Steffi.... Co robisz?
Czar jednej chwili prysnął. Szczepan przywołał siebie samego do porządku. Zrozumiał, że młoda kobieta, którą niegdy w Warszawie znał jako Stefkę, która, jak się w New Yorku przekonał, była żoną nieszczęśliwego Cierzana; znajduje się w otoczeniu, czyniącem dla niego dostęp do niej niemożebnym.... I zresztą, coby z nią teraz uczynił, choćby nawet mógł ją z tej smutnej sfery wyrwać? Przecieżby jej nie wprowadził do jasnego otoczenia, w którem żyje obecnie Jadwiga.... Nigdy!
Otrząsł się, odwrócił — i skierował ku schodom. Tymczasem piskliwy głos ze środka pokoju coraz niecierpliwiej syczał:
— Steffi.... Steffi!
Na zmysłowe usta młodej kobiety wybijał się gniew. Oczy jej miotały błyskawice za odchodzącym. Poczuła, że on nią gardzi.
W kilku skokach Szczepan znajdował się pod werendą. Chciał biedź dalej, ale zatrzymał go szepleniący głos starego Mulata.
— No i jakże — pytał „Papa” — cóż pański przyjaciel?
Te słowa obudziły Homicza, jak gdyby ze snu jakiegoś przykrego.... Zatrzymał się. Widocznie na dole stary nic nie słyszał.