Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 21 —

— Ciociu! — rzekła głosem, który naraz odzyskał zwykłą równość. — Cios ten był zbyt niespodziewany.... Ugięłam się pod nim na chwilę. Ale tylko na chwilę — Nie godzi się to.... Obie, jesteśmy Chrześcijanki. Zniesiemy, co Bóg da. Nikt w świecie nam udzielić nie może pomocy. Radzić sobie musimy same.
Oczy jej pałały energią. Ruchliwa twarz staruszki, na ten widok, mimowoli uśmiechnęła się przez łzy. Głową skinęła na znak zgody.
— A więc powiedz mi wszystko, ciociu.
— Wszystko?.... — zaczęła drżącym głosem staruszka — wszystko... Ja wiem tak niewiele.... To już tak dawno. Ja myślę, że musi być tak, jak pisze ten tam baron.... Od tego przecież umarła twoja anielska matka, Józieńka moja kochana....
Oczy jej znów napełniły się łzami. I w oku Jadwigi, na myśl o matce, zaszkliła się łza.
— Mów! — rzekła znów do ciotki.
— Ty miałaś wtedy może trzy latka.... może więcej.... było to, myślę, na jesieni r. 1867. U nas, w Poznaniu, mateczka twoja bawiła już od pewnego czasu. Pisała na wszystkie strony, ażeby się dowiedzieć coś o mężu... Wieści nie było żadnych. Aż tu naraz przybył list dość gruby, opatrzony mnóstwem pieczęci. Długą musiał odbyć wędrówkę... Szukał jej po Warszawie.... Paryżu.... Bóg wie gdzie. O! ten list był przyczyną wszystkiego złego.