Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 142 —

— Tak zaraz.... podczas burzy? — pytał stropiony grocernik.
— Zaraz, panie.... to sprawa niesłychanej wagi. Gdybym tej kobiety nie zastała przy życiu, to byłoby straszne....
Wyjaśniła w paru słowach reporterowi „Leadera“, o co jej idzie, a ten poparł prośbę. Dziczyński rad nie rad wdział surdut, wziął wielki parasol — i wyszedł z Jadwigą. Reporter, szczęśliwy, że Polish lady odraz u znalazła pożądany ślad i zapewniony przez nią, iż sama już trafi do hotelu, pożegnał się i wsiadł do nadchodzącego właśnie tramwaju.
Jadwiga i grocernik poszli w uliczkę na prawo.
Burza już przechodziła...Deszcz na chwilę ustał. Odgłosy gromów pomrukiwały zdaleka. Tylko wicher miotał się jeszcze pomiędzy dommami polskich kolonistów i wyginał topole. Od czasu do czasu migotały błyskawice. Dziczyński szedł naprzód po rozklekotanych deskach drewnianego chodnika, omijając kałuże wody, powstałej od deszczu. Poczuwał się do obowiązku udzielania niektórych obiaśnieii Jadwidze.
— To nasz kościółek.... — mówił — a tu saloon ob. Wypychalskiego. Najbogatszy „sytyzen” na całą okolicę.... Tam mieszka organista.
Skręcili teraz na lewo.... Uliczka niebru-