Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 143 —

kowana, przedstawiała po środku całe jezioro błota. Drewniane chodniki ruszały się, jak klawisze pod stopami. Nieopodal leżała wpoprzek ulicy topola, widocznie świeżo przez wicher złamana.
— Ot, tam — objaśnił Dziczyński, wskazując dość duży piętrowy domek o zielonych okiennicach za sztachetkami.
Frontowe drzwi domu były na rozcież otwarte. Przy sztachetkach, pomimo burzy, stała, coś rozprawiając, gromadka ludzi, głównie kobiet i dzieci.
— Co to? — zapytał sam siebie Dziczyński, a Jadzi serce zaczęło bić silnie.
Przyśpieszyli kroku.
Za chwilę byli przed domkiem. Z okien frontowej izby biła jakaś światłość. Jadwiga pierwsza, tamując dech, weszła w otwarte drzwi izdebki. Uderzyła ją przejmująca woń kadzidła; ujrzała ponury obraz. W izdebce, pełnej bab, na łóżku, stojącem wrogu, pod krzyżem i palmami, zatkniętemi za obrazy, leżała kobieta — nieżywa... Ręce miała złożone na piersi; w ręku krzyżyk; z pod białego, czystego czepca wymykały się jej siwe kosmyki włosów; a maleńka, pomarszczona, zdaje się, jak gdyby z wosku wyrzeźbiona jej twarz, odbijała dziwnym kontrastem żółtej barwy od białych szlarek czepca. Dwie kobiety, trzymając w ręku zapalone gromnice, klęczały przy łóżku.