Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 138 —

niegdzie drzewa, śród nich domki. Obraz malowniczy, szczególniej w oświetleniu migających z niebios błyskawic, szczególniej w podmuchach zrywającego się z szaloną potęgą wichru.... Tramwaj jechał teraz bardzo szybko, jak gdyby uciekając przed burzą. Wzdłuż ulicy, którą się posuwał, domy już były rzadkie.... Tylko w dali, nieco na uboczu, widniała kępka drzew, a pośród niej sterczały dachy.
Reporter rozchylił oponę, zasłaniającą bok wagonu tramwajowego przed deszczem — i rzekł:
— Tam mieszkają Polacy! Za siedem czy osiem minut wysiadali z tramwaju przed grocernią p. Dziczyńskiego, zwanego „Big Johnny”. Panował tu właśnie mały popłoch.... Dopiero co zaczęły spadać pierwsze, grube krople deszczu, a nieco opodal na tej skromnej, głównej uliczce polskiej osady ukazała się masa szarego kurzu, podobna nieomal do trąby powietrznej.... Grzmot zahuczał. P. Dziczyński, kiedyindziej wielki polityk miejscowy, dziś zwyczajny sobie grocernik przy białym, wątpliwej zresztą czystości fartuchu, krzątał się wraz z całą rodziną około przenoszenia do „sztoru” warzywa i różnych innych produktów, zwyczajem amerykańskim spoczywających przez cały dzień przed „grocernią”.