Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

VON EBERKOPF:
Owszem, nie myślę przeczyć zgoła —
Ale to życie w swej potrzebie,
Ten byt sam w sobie, sam dla siebie.
Chyba nie przyszedł tak...
PEER: Rzecz prosta,
I mnie dosięgnąć chciała chłosta,
Alem uniknął jej z honorem.
Przyznam, raz jeden — o zbyt skorem
Będący sercu, w takiej walce
Trochę-m poparzył sobie palce.
Zaś ma wybrana — rzekę więcej —
Była z rodziny... tak... książęcej...
MONSIEUR BALLON: Z książęcej?...
PEER: (lekceważąco) Z branży... ano, z onych...
TRUMPETERSTRAALE: (wali pięścią w stół)
Szlacheckich trutniów!
PEER: (wzrusza ramionami) Z powalonych,
Wiecie, wielkości, co drżą o to,
By się plebejskie czasem błoto
Nie przylepiło do ich tarczy...
MASTER KOTTON:
O toś się rozbił? To wystarczy!
MONSIEUR BALLON: Opór w rodzinie?
PEER: Gdzież tam, panie!
MONSIEUR BALLON: A?!...
PEER: (jakby się usprawiedliwiając)
Nieraz, mówię, tak się stanie,
Że się zawrócić nie wypada;
Choć mi to wszystko — trudna rada —
Nie szło na rękę. Mam w naturze
Nieco uporu i nie tchórzę
Przed samym sobą. A gdy zasię
Pan teść wyruszył, nie na czasie,