Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: Wstrętna czarownico!
KOBIETA: Grubjanin jesteś.

(z płaczem)

Juści, moje lico
Nie jest tak nadobne, jak za owych czasów,
Kiedyś mnie uwodził śród wierchów i lasów!
Czart mnie tak pokręcił — każda się tak zmieni —
Kiedym tego draba rodziła w jesieni.
Lecz chcesz, by mi dawne wdzięki powróciły,
Wyrzuć tę tam z domu! Tak, mój Pietrze miły,
Pozbądź się jej z oczu i z myśli, a znowu
Ujrzysz we mnie dziewkę prześlicznego chowu.
PEER: Precz mi, czarownico!
KOBIETA: Daremnie! Daremnie!
PEER: Ten łeb ci rozwalę!
KOBIETA: Spróbuj godzić we mnie!
Hoho! Pietrze Gyncie! Ciosu się nie boję!
Co dnia ja zachodzić będę w progi twoje,
Przez drzwi patrzeć na was nikt mi nie zabroni:
Siędziesz na ławeczce, przytulisz się do niej —
Chęć ma od swojego prawa nie odstąpi —
I ją ty popieścisz, a i mnie nie skąpiej.
Teraz ja odchodzę — bądź zdrów, chłopcze luby!
Jutro z nią, gdy wola, zawrzeć możesz śluby...
PEER: Poczwaro!
KOBIETA: A jeszcze jedno mam dla ciebie:
Ten chłopaczek rosnąć ma na twoim chlebie...
Zostaniesz przy tacie, mój djabełku drogi?
CHŁOPAK: (spluwa w stronę Gynta)
Fe! Ja ci toporem poprzetrącam nogi!
KOBIETA: (całuje chłopca)
Głowę ma na karku! Czekaj, mój junaku,
Znajdziecie się z ojcem, niby w korcu maku.
PEER: (tupie nogą) Obym był daleko!