Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

SOLWEJGA: Mój Boże! Na świecie dokoła
Nikt mnie już do siebie przywiązać nie zdoła.
Pozrywałam wszystko!
PEER: Przeczysta Solwejgo! Więc przybywasz do mnie?
SOLWEJGA: Do ciebie jednego!
Ty jesteś mój spokój, ty ma domowina!

(z płaczem)

Ach, z siostrą się żegnać — najcięższa godzina;
Cięższa jeszcze z ojcem, a już, matko miła,
Przenajcięższa z tobą! W łonie-ś mnie nosiła!
Co mówię? Nie! Racz-że wybaczyć mi, Panie!
Z wszystkimi, z wszystkimi najcięższe żegnanie!
PEER: A pomnisz, com mówił ostatnią ci wiosną,
Że dla mnie już żadne dobytki nie rosną,
Żem stracił zagrodę?
SOLWEJGA: Myślisz, że ze wszytkiem
Zerwałam, co drogie, by iść za dobytkiem?
PEER:
A wiesz, że w te tropy schwycą mnie, jak zwierzę,
Gdybym się wychylił za lasu rubieżę?
SOLWEJGA: Na nartach tu biegłam, pytałam o drogę,
Mówiąc, że do domu dostać się nie mogę.
PEER: A więc pocóż skoble, ściany i me szpony?
Od myśli podjadków jużem ocalony!
Jeżeli przy sobie ma cię już myśliwy,
W dom jego nie wtargną żadne czary, dziwy!
Solwejgo! Ach! Patrzeć na ciebie choć zdała!
Jakaż się tu jasność od ciebie rozpala!
Podniosę cię wgórę — ach! Ten ciężar słodki!
Ani cię nie czuję, ciężarze ty wiotki!
Ja ciebie nie zbrudzę! Wyciągnę ramiona,
Poniosę przed sobą, ty, ma uświęcona,