Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy tak, czy owak zechcesz patrzeć na mnie,
żadnych korzyści — powiadam niekłamnie —
Mieć stąd nie będziesz.

(Kobiecie w zieleni zrobiło się źle, dziewczęta ją wyprowadzają)

STARZEC Z DOWRU: (spogląda na niego chwilę z głęboką pogardą — potem mówi)
Rozbić mi to marne
Bydlę o skały!...
MŁODE PODJADKI: W jelenia i sarnę
Wprzód się zabawmy z nim, w kotka i myszkę!
STARZEC Z DOWRU:
Owszem; tymczasem ja moją zadyszkę
Troszeczkę prześpię... Troszeczkę przedrzemię...
Dobranoc!

(odchodzi)

PEER: (ścigany przez młode podjadki)
Puść mnie! puść mnie, czarcie plemię!

(chce się wydostać kominem)

MŁODE PODJADKI:
Kąsać go ztyłu, krasnoludki, gnomy!
PEER: Aj!

(usiłuje przedostać się przez otwór piwnicy)

MŁODE PODJADKI: Zamknąć wejścia!
PODJADEK NADWORNY:
Bawią się! Oskomy
Nie brak tym małym.
PEER: (walcząc z małym podjadkiem, który go gryzie w ucho)
Precz, djabły!
PODJADEK NADWORNY: (bije go po palcach)
Bez krzyku!
Że to królewska krew, nie widzisz, smyku?
PEER: Jest szczurza jama!

(podbiega)