Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

STARZEC Z DOWRU: Teraz się żeń z nią!
PEER: Śmiesz mi?...
STARZEC Z DOWRU: Zbyt ochoczy
Jesteś do krzyku! Zaprzeczyć się nie da:
Tyś jej pożądał!...
PEER: (wydymając wargi) Tylko tyle? Bieda,
Że też nic więcej!
STARZEC Z DOWRU: Na jedną wy modłę,
Wy, wszyscy ludzie! Kreatury podłe,
Ducha na ustach macie, ale szczęście
W tem li widzicie, co zdobędą pięście.
Samo żądanie, myślisz, nic nie znaczy?
Zaraz to język mój ci wytłumaczy!
PEER: Już ja się nie dam wziąć na lep ten!
KOBIETA W ZIELENI: Wietrzę,
Że niezadługo będziesz ojcem, Pietrze.
PEER: Puśćcie mnie! Puśćcie!
STARZEC Z DOWRU: Ano, w koźlej skórce
Poślemy-ć dziecko, któreś mojej córce...
PEER: (ociera sobie pot z czoła)
Raz już się zbudzić!...
STARZEC Z DOWRU: Czy posłać je mamy
Na dwór królewski?
PEER: Poślijcie je, chamy,
Wiecie, do gminy!
STARZEC Z DOWRU: Królewski mój panie,
Co raz się stało, już się nie odstanie!
I tak rość będzie on, jak trawa wiosną —
Takie mieszańce bardzo prędko rosną.
PEER: Raz się, mój stary, pozbądźmy tych bredni,
I ty na rozum zbierz się odpowiedni,
Droga dziewico! Anim ja królewic,
Anim bogaty, więc, jedyna z dziewic,