Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

STARZEC Z DOWRU: Tak! Wprzód natnę
Lewe ci oko, by było podatne,
Widzisz, do zezu, gdyż tylko w ten sposób
Będziesz mógł patrzeć wzorem naszych osób;
Potem i prawe oko ci wykroję,
PEER: Czyś ty pijany?...
STARZEC Z DOWRU: (kładzie na stole kilka ostrych
narzędzi) Ot, narzędzia moje...
Dostaniesz także okulary, klapy,
Jakie na świecie zwykły nosić szkapy.
Wówczas dopiero — proszę, pomyśl sobie —
Ujrzysz mą córkę w całej jej ozdobie,
Nie będziesz plótł mi o świni, czy krowie.
PEER: Czyś ty ogłupiał?
NAJSTARSZY Z PODJADKÓW DWORSKICH:
Mądrość w każdem słowie
Naszego władcy — nie on, tyś jest głupi!
STARZEC Z DOWRU:
Wówczas się dusza twoja rozskorupi,
Unikniesz wówczas rozwagi — rozwagi,
Niejednej męki i niejednej plagi.
Bo — pomyśl tylko — naco ci te oczy,
Z których się tylko słona gorycz toczy?
PEER: Owszem, wszak nawet mówi Pismo Święte:
Gorszy cię oko, niech będzie wyjęte!
Jednakże — proszę, powiedz, mądra głowo,
Kiedyż to oko wróci się na nowo?
STARZEC Z DOWRU: Nigdy!
PEER: A zatem zaraz będę w drodze.
STARZEC Z DOWRU: Cóż ty zamierzasz uczynić?
PEER: Odchodzę!
STARZEC Z DOWRU:
Inak jest, bratku, w naszej ojcowiźnie:
Kto się tu wśliznął, ten się nie wyśliźnie.