Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W baranie żyły; przy strasznym odgłosie
Tańczy w porteczkach rozsierdzone prosię.
PODJADEK NADWORNY: Pożreć go!
STARZEC Z DOWRU: Patrzy on jeszcze, jak człowiek,
Zważcie!
DZIEWCZYNA Z PODJADKÓW:
Wyłupić mu ślepie z pod powiek,
Odgryźć mu uszy!
KOBIETA W ZIELENI: (z płaczem)
Takaż to nagroda!
Myśmy tańczyły, ja i siostra młoda!
PEER: Ty? A i owszem... Nie jestem uparty.
To tylko żarty były, tylko żarty!
KOBIETA W ZIELENI: Szczerze to mówisz?
PEER: Mówię całkiem szczerze...
Muzyka — taniec — a niech kat mnie bierze!...
Poprostu cudne!
STARZEC Z DOWRU: Niech się nikt nie ludzi:
Taka już bywa natura u ludzi —
Raz się czepiwszy, przylega na zawsze;
Chociażby rany odnieśli najkrwawsze,
W spotkaniu z nami zasycha im blizna!
A przecież zięć mój, każdy mi to przyzna,
Rad chrześcijańskie ściągnął szarawary,
Rad się też miodu napił z naszej czary,
Dał sobie przypiąć ogon — jednem słowem
Wypełnił wszystko, chętny w tem i owem,
Tak, iż myślałem — otwarcie powiadam —
że już na zawsze wyleciał zeń Adam,
A on znów tutaj!... Próby trzeba dużej,
Zanim się taki twardosz wynaturzy.
Potrzeba leku —
PEER: Leku?