Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na psy zeszliśmy ostatniemi laty;
Ot, że tak powiem, wciąż bierzemy baty.
Ta pomoc ludzi przydać się nam może,
A przytem, widno, chłopisko jest hoże;
Moc z niego tryska porządna i zdrowie!
Prawda, że tylko o jednej jest głowie,
Lecz i ma córka więcej nie posiada.
Sczezła gdzieś nasza trójgłowa gromada,
Dwugłowych dudków jeszcze coś tam będzie
Ale ich wartość — jak wszystko i wszędzie!

(do Peer Gynta)

Chcesz, by ci córkę za małżonkę dano?
PEER: Chcę! Lecz i państwo, jako ślubne wiano —
STARZEC Z DOWRU:
Połowę weźmiesz, póki jeszcze żyję,
Resztę po śmierci — moje to, nie czyje.
PEER: Zgadzam się na to.
STARZEC Z DOWRU: Chłopcze, mała chwilka...
Musisz nam także dać przyrzeczeń kilka...
Jeżeli złamiesz choć jedno, odrazu
Życie z mojego utracisz rozkazu.
Naprzód ci powiem otwarcie i szczerze,
Iż za Rondenu nie wyjdziesz rubieże
I że unikać będziesz ty, mój synu,
Światłości dziennej i wszelkiego czynu.
PEER: Gdy się jest królem, to wszystko jak z płatka
Idzie —
STARZEC Z DOWRU: A teraz weźmiemy gagatka
Na drobną próbę —

(podnosi się na tronie)

NAJSTARSZY Z PODJADKÓW DOWRU:
Zważaj, chłopcze luby,
Ażebyś wyszedł zwycięsko z tej próby;
Orzech niełatwy do zgryzienia czeka!