Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

KOBIETA W ZIELENI: (woła ku żlebowi)
Zjaw się, mój rumaku, nieś nas chmurnie, górnie!

(zjawia się olbrzymi wieprz z liną, zamiast uzdy, i z sta­rym workiem, zamiast siodła. Peer wskakuje na niego i sa­dowi przed sobą Kobietę w zieleni)

PEER: Hejże! Pocwałujem przez rondyjskie turnie!
Żwawiej, mój rumaku! Rumaku mój tęgi!
KOBIETA W ZIELENI: (rozczulona)
Wczoraj było we mnie coś, jak z niedołęgi,
A dzisiaj... Nikt nie wie, do czego się budzi.
PEER: (tłukąc wieprza, który ich unosi)
Poznać po uprzęży znakomitych ludzi!

Zamek królewski Starca z Dowru.
Wielkie zgromadzenie podjadków nadwornych, krasno­ludków, duchów ziemnych, STARZEC Z DOWRU, w koronie i z berłem w ręku, siedzi na królewskiem krześle. Po obu stronach jego dzieci i krewni najbliżsi, PEER GYNT stoi przed nim. W sali wielkie poruszenie.

PODJADKI NADWORNE:
Zarznąć go, zarznąć! Ten zuchwalec
Naszego króla uwiódł dziecię.
MŁODY PODJADEK: Czy go ukąsić mogę w palec?
INNY: Ja go za włosy, jeśli chcecie!
DZIEWCZYNA Z PODJADKÓW:
A ja w kolano — niech go boli!
CZAROWNICA: Czy zapeklować mam go w soli?
INNA: (z nożem rzeźnickim w ręku)
Czy go usmarzyć, czy na rożnie
Upiec?
STARZEC Z DOWRU:
Ostrożnie, powiadam, ostrożnie!

(na dany przez niego znak zbliżają się ku niemu jego za­ufani)