Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

KOBIETA W ZIELENI:
Znasz ty mego ojca, cnego króla Broze?
PEER: Znasz ty moją matkę, cną królowę Aazę?
KOBIETA W ZIELENI:
Gdy ojciec mój ryknie, drżą w posadach skały!
PEER: Gdy matka ma krzyknie, łamią się w kawały!
KOBIETA W ZIELENI:
Gdy ojciec mój skoczy, to aż do obłoków!
PEER: Niema dla mej matki za bystrych potoków!
KOBIETA W ZIELENI:
Nie masz innych strojów ponad te łachmany?
PEER: Zobaczysz w niedzielę, jak będę ubrany!
KOBIETA W ZIELENI: Ja i w dzień powszedni w jedwabiach i złocie.
PEER: Suknia, jak u dziewki w polu, przy robocie.
KOBIETA W ZIELENI:
Tak, prawda! Lecz widzisz, panie mój łaskawy,
U nas się inaczej przedstawiają sprawy:
Tu, w Ronde, w tych górach, jest obyczaj taki,
Że na wszystko patrzym ze strony dwojakiej —
Zamku mego ojca ujrzawszy ogromy,
Gotów jesteś myśleć, że to głaźne złomy.
PEER: Tak samo, jak u nas: gdy cię tam sprowadzę,
Widzieć będziesz w złocie brud tylko i sadzę;
Szmat się li dopatrzysz — mówię bez ochyby —
W tem, co my za szkliste uważamy szyby.
KOBIETA W ZIELENI:
A więc to, co czarne, uchodzi za białe.
PEER: Tak jest, a, co wielkie, wygląda na małe.
KOBIETA W ZIELENI: (rzuca mu się na szyję)
Widzę, że do siebie przystajemy godnie.
PEER: Jak grzebień do włosów, a do nogi spodnie.