Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

OJCIEC: Perć...
AASA: Nie opuszczajcie mnie, biednej kobiety!
OJCIEC: Obowiązek chrześcijan...
AASA: Więc tamci, niestety,
To same pogany... Pomocy nie dali!
OJCIEC: Zbyt dobrze go znają.
AASA: Na niego za mali!

(załamując ręce)

I pomyśleć sobie: zginąć ma to chłopię!
OJCIEC: Tutaj jakieś ślady!
AASA: Spieszmy po tym tropie!
OJCIEC: Pójdziemy go szukać przy naszym szałasie.

(idzie naprzód z żoną)

SOLWEJGA: (do Aasy) Mówcie mi coś jeszcze!
AASA: (ociera sobie oczy) O nim?
SOLWEJGA: O nim!
AASA: (uśmiecha się i nagle podnosi głowę do góry)
Zda się,
Padłabyś z znużenia, gdybym ci tak miała
Opowiedzieć wszystko!
SOLWEJGA: Jestem wytrzymała...
Prędzej wy się, matko, znużycie ode mnie...
Słuchać mi przyjemnie.

Nagie, niskie wzgórze śród wysokich gór.
W głębi turnie. Długie cienie ścielą się po ziemi. Dzień ma się ku schyłkowi.

PEER: (nadbiega w wielkich podskokach i zatrzymuje się nad zboczem)
Ha! Wybiega za mną wszyściutko, co żyje!
Wieś się uzbroiła w strzelbiczki i kije.
Na czele haegstadzki gazda klnie i krzyczy:
„Łapać mi Peer Gynta, nie puszczać zdobyczy!”