Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

OJCIEC SOLWEJGI: (po namyśle) Tem gorzej!
AASA: (z płaczem)
O, mój jagniak zgubiony! Mój luby!...
OJCIEC. (potakując łagodnie)
Zgubiony! Tak, to prawda!...
AASA: E, smalone duby!
Chłop z niego, jako kryształ...
OJCIEC: Ty głupia!...
AASA: Mów o mnie,
Co zechcesz, lecz o nim nie! Powiadam przytomnie:
Chłop z niego, jak kryształ...
OJCIEC: (głosem przytłumionym i z łagodnem spojrzeniem)
Stracony na wieki!
AASA: (z trwogą)
O, Pan Bóg go z swojej nie puści opieki!
OJCIEC:
Że grzesznik jest z niego, zaprzeczyć czyż może?
AASA: (żywo)
Lecz zato w powietrznym cwałuje przestworze!
MATKA SOLWEJGI: Czyście bez rozumu?
OJCIEC: Cóż wy nam bajecie?
AASA: Podoła największym ciężarom na świecie,
Niech tylko wyrośnie doczysta, do znaku!
OJCIEC: Wtedy go pewnikiem ujrzycie na haku.
AASA: (krzyczy) O mój Panie Jezu!...
OJCIEC: Niechno kat go schwyci,
Już on tam się pychą swoją nie poszczyci!
AASA: (otumaniona)
Od tej waszej mowy ja zwarjować muszę!
Ach, trzeba go szukać!...
OJCIEC: Tak, ratować duszę!
AASA: I ocalić ciało! Gdziekolwiek on będzie —
W mocy zła, czy w bagnie — znajdę ja go wszędzie