Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

SOLWEJGA: (patrzy ponuro na niego) Nie zbliżę
Ja się do ciebie — byłeś zły!

(znika)

NARZECZONY: (zjawia się znowu) Mój słodki,
Wołu masz u mnie, pójdź do mej pieszczotki!
PEER: Zgoda!

(znikają poza domem — od placu tanecznego nadchodzi chmara ludzi, przeważnie pijanych — hałas i wzburzenie. W drzwiach ukazuje się SOLWEJGA, HELGA i ich rodzice wraz z gromadą starszych ludzi)

KUCHARZ: (do kowala, stojącego na czele tłumu)
A spokój zachować!
KOWAL: (zdejmuje kubrak)
Nie, pora,
By się rozprawić z nim! Tego wieczora
Peer Gynt niech zginie, albo ja!
KILKU: Niech rzucą
Dziś się na siebie!
INNI: Nie, tylko pokłócą!
KOWAL: Pięść tu przemówi! Słowa tutaj nanic!
OJCIEC SOLWEJGI:
Zmityguj-że się, człeku! Nie znasz granic!
HELGA: (do matki) Czy chcą go zabić?
JEDEN Z PAROBCZAKÓW: Poigrać z nim trocha!
INNY PAROBCZAK: Napluć mu w gębę!
TRZECI PAROBCZAK: Wynocha! Wynocha
Z tego dziedzińca!
CZWARTY PAROBCZAK: (do kowala)
A co? Czyś gotowy?
KOWAL: (rzuca kubrak na ziemię)
Zarżnę tę szkapę!
MATKA SOLWEJGI: (do Solwejgi)
Po rozum do głowy —
Patrz, jak czczą tego... włóczęgę!