Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wstydzisz się, widać, że moje odzienie,
Jak u włóczęgi?
SOLWEJGA: Nie! Broń, Chryste Panie!
PEER: Prawda, że jestem nieco w kiepskim stanie,
Widzisz, z przekory... Krzywdęś mi zrobiła,
Lecz teraz, proszę, chodź, dziewczyno miła!
SOLWEJGA: Chociażbym chciała, nie mogę...
PEER: Masz stracha?
Przed kim?
SOLWEJGA: Najwięcej przed ojcem.
PEER: Hahaha!
Kładzie po sobie uszy, widzi mi się,
Jak wszyscy inni zacni pobożnisie...
Nieprawda? Mówże!...
SOLWEJGA: Co mam mówić?
PEER: Żeście
Wszyscy pobożni — ojciec, matka, wreszcie
I ty. --- Nieprawda? No! Mówże! Dziewuszka,
Mówże!
SOLWEJGA: Daj spokój!
PEER: Nie!

(głosem stłumionym, lecz gwałtownym i wzbudzającym przerażenie)


Do twego łóżka
Przybędę dziś w północ, ku twojej się twarzy
Nachylę, Solwejgo, a jeśli-ć się zdarzy
Posłyszeć, że cicho coś drapie i skrobie,
To nie myśl, że kocur zakrada się k’tobie...
Hej! Przyjdę i krew twą, jak mleko, pić będę,
Siostrzyczkę twą schrupię, na łóżku-ć usiędę,
Zębami się wpiję w twe lędźwie, w twe krzyże,
Bo w noc ja wilkołak...

(nagle zmienia ton i błaga, jak strwożony)


Tańcz ze mną!