Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ach, jak to dobrze, żeście tutaj przyszli!
Teraz się z tobą pokręcę — podwiki
I chłopy z drogi!

(chwyta ją za rękę)


SOLWEJGA: Puść mnie!
PEER: Czemu?
SOLWEJGA: Dziki
Jesteś, aż straszno!
PEER: I ren, moja droga,
Dziki jest latem. I pocóż ta trwoga?
Nie bądź uparta!
SOLWEJGA: (wyrywa mu się) Nie wolno!
PEER: Dlaczego?
SOLWEJGA: Pijanyś!

(odchodzi z HELGĄ)


PEER: Ludzie, nic-ci ja wam złego
Chyba nie życzę, nie będę nastawał,
Ale wam wszystkim pchnąłbym noża kawał!
NARZECZONY: (trąca go łokciem)
Do narzeczonej nie mógłbyś mnie, chłopie,
Zanieść?
PEER: (w roztargnieniu) Co? Gdzie jest?
NARZECZONY: Gdzieś zamknięta w szopie.
PEER: No, no!
NARZECZONY: Okropnie byłbym rad.
PEER: Daremnie!
W tej chwili inne żyją myśli we mnie.

(przychodzi mu nagła myśl do głowy — mówi głosem stłumionym, gwałtownym)

Ingryda w szopie!

(zbliża się do Solwejgi)


Cóż to za spojrzenie!

(Solwejga chce odejść — on zastępuje jej drogę)