Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A Aslak, mówię, przestał dąć w swój mieszek,
Chwycił go w łapy — i, wiecie, bez młota
Także się obyć nie mogło.
GŁOS Z TŁUMU: Niecnota!
Co, zabił djabła?
PEER: Walił z całej siły,
Ino, że djabłu wnet się uprzykrzyły
Te straszne cięgi: wyleciał przez strzechę,
Zgruchotał ścianę.
KILKU: A kowal?
PEER: Pociechę
Taką miał z tego, że ręce osmalił,
I od tej chwili — nie będę się chwalił —
Jest między nami rankor…

(ogólny śmiech)

KILKU: Znakomicie!
INNI: Chyba najlepsza z jego bajd!
PEER: Sądzicie,
Że wam coś zmyślam?
JEDEN Z MĘŻCZYZN: Nie, bynajmniej — człeka
Niema tu dzisiaj, któryby od wieka
Nie znał tych gadek.
PEER: Łgarstwo, bo ja miałem
To wydarzenie.
JEDEN Z MĘŻCZYZN: Jak każde.
PEER: Kto cwałem
Umie na koniu ulatać w powietrze,
Nie gubiąc strzemion? Ja to umiem!

(wybuch śmiechu)

JEDEN Z TŁUMU: Pietrze,
Pocwałuj teraz!
KILKU: Pocwałuj, błagamy!