Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Portki podarte, zbrukane, schlastane,
A tutaj niema niczego na zmianę.

(tupie nogą)

Gdyby to mogły moje ręce twarde
Wydrzeć im z serca tę głupią pogardę
Chwytem rzeźnika! Cożto, jakieś świsty?

(odwraca się nagle)

Ktoś śmiech zagryza — znak to wyrazisty —
Wrócę do matki… Taki obszarpaniec,
Cóż ja tu będę…

(idzie, staje znowu i przysłuchuje się odgłosom z domu weselnego)

Zaczyna się taniec.

(nasłuchuje osłupiały; cofa się krok za krokiem; oczy mu błyszczą; pociera sobie nogi)

Do djabła! Tyle dziewek! Jak gwarno! Jak ludno!
Na chłopa siedem, osiem… Oprzeć im się trudno…
E! Pójdę… Pewnie mi — się przytrafi niejedna,
To ino, że na młynie siedzi matka biedna.

(wzrok jego kieruje się znów ku dołowi; skacze i tańczy)

Hej! Łąka drży! Od tańca cała łąka dudni!
Tak, gdy Guttorm wam zagra, to juści najcudniej —
Ot, same rwą się łydki — — wraz idą w obroty —
Hej! Szum i huk naokół, istne wodogrzmoty,
A przytem te dziewczęta, te śliczne dziewczęta —
O hej! Do kroćset djabłów! Człek się zapamięta!

(przeskakuje płot i pędzi wdół)
Zagroda w Haegstad.
W głębi dom mieszkalny. — Tłum gości. — Na trawniku tańczą ochoczo. — GRAJEK siedzi na stole. — KUCHARZ stoi we drzwiach. — KUCHARKI kręcą się między zabudowaniami, — STARZY LUDZIE siedzą tu i ówdzie, gwarząc.