Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: (śmieje się)
Zginąłem!... Więc umiesz w potrzebie
Zgadywać zagadki!
SOLWEJGA: Mów!
PEER: Owszem... Odpowiedz,
Jakiż to Peer Gynta zatrzymał manowiec?
Gdzie przebywał dotąd?
SOLWEJGA: Gdzie?
PEER: Z piętnem na czole —
Z znakiem powołania, tak, jak Bóg swą wolę
Narzucił mu świętą?... Jeśli nie odgadnie
Twa warga, na wieki Peer Gynt już przepadnie
W owych mgławych krajach.
SOLWEJGA: (z uśmiechem) Odgadnę bez trudu.
PEER: Więc mów, co ci wiadomo, dokaż tego cudu:
Gdzież ja byłem z sobą, z tem, co tak się płoni —
Z znakiem, który Bóg mi wypisał na skroni?
SOLWEJGA: Byłeś w mej Nadziei, Miłości i Wierze!
PEER: (cofa się zdumiony)
Cicho! Nie mów tego! Ból się mój przebierze!
Ty kochasz, jak matka!
SOLWEJGA: A któż ojcem zwie się?
Ten, co ci przez matkę przebaczenie niesie.
PEER: (jakby nagły błysk mu się zjawił — woła)
O matko! Kobieto! Przeczysta dziewico!
W swej duszy mnie zamknij! Ukryj moje lico!

(całą mocą przytula się do niej i twarz swą ukrywa na jej łonie. Długie milczenie — wschód słońca)


SOLWEJGA: (śpiewa cicho)
Śpij, mój synku złoty, śpij!
Ja cię kołyszę i czuwam.
Synek na matki ramionach legł,
Spoczywa na niej cały swój wiek.