Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: Prawdziwie powiedzieć się boję,
Żem chodził daremnie po świecie.
ODLEWACZ: Nikogo
Nie spotkałeś w drodze?
PEER: Juści, że niemnogo
Miałem towarzyszy — raz tylko wędrowny
Fotograf...
ODLEWACZ: Nie będę nazbyt wielomowny,
To tylko ci powiem: przeminął czas zwłoki.
PEER: Wszystko przeminęło! Sza! Ten jęk głęboki?!
Tu puhacz tak jęknął... Słyszysz?
ODLEWACZ: Słyszę dzwony,
Nic więcej!
PEER: Skąd bije blask ten spromieniony?
ODLEWACZ: To światełko w chacie!...
PEER: Cóż tak huczy w wietrze?
ODLEWACZ:
Nic, kobieta śpiewa, nic więcej, mój Pietrze!
PEER: Tam! Tam spis mych grzechów...
ODLEWACZ: (chwyta go za ramię)
Pomyśl o swym domu!

(wyszli z zarośli i stają przed chatą. Świt)


PEER:
Pomyśl o swym domu... Tam mój dom! Co komu
Do niego? Precz, z drogi!... Do twojej warzechy
Nie zmieścim się nigdy, ja i moje grzechy,
Choćby większa była od trumny.
ODLEWACZ: Na trzeciej
Rozstajnej już drodze Peer mi nie uleci!

(zbacza i odchodzi)


PEER: (zbliża się ku chacie)
Tam, czy zpowrotem droga ta sama,
Jedna ku wyjściu i wejściu brama!

(staje)