Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszelkie familijne porzućmy dziś spory...
Wówczas byłem głupi, na umyśle chory...
STARZEC:
Nie, nie! Mój królewicz był poprostu młody,
A wówczas człek żadnej nie rozumie szkody!
Owszem, mój królewicz nad wyraz był mądry...
Skarżyć się nie trzeba, że się pozbył flądry,
Która wkrótce z innym...
PEER: Ejże? Moja miła?...
STARZEC:
Tak się czysto pięknie wkrótce rozpuściła...
Teraz żyje z Trondem...
PEER: Z jakim Trondem? Proszę...
STARZEC:
Z chochołem z Wakfieldu dzieli swe rozkosze.
PEER:
Aha! Z tym, któremu — chwalić mi niebiosa!­ —
Trzy tęgie juhaski sprzątnąłem z przed nosa.
STARZEC:
Wnuk mój wyrósł, stłuściał; po caluśkim kraju
Rozsiał swe potomstwo...
PEER: Ano, baju baju...
Lecz cóż mnie ta zgraja obchodzi w tej porze?
Jestem, że tak rzekę, w nieświetnym humorze,
Z którego wydostać mógłbym się nareszcie,
Wsparty na świadectwie, czyli na ateście.
Jeśli mój dziadunio ma głowę na karku
I raczy dopomóc, juści bez podarku
Nie pójdzie ode mnie...
STARZEC: Co? Przydać się mogę
No i... dokumencik otrzymam na drogę?
PEER:
Owszem... Jeno wiecie, z gotówką w tej chwili...
Sam się muszę kręcić... A więc, moi mili,