Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Kawał dalej w lesie.


PEER: Tak, czas to pieniądz! Wie człek to mnogi,
Lecz gdzie najbliższe rozstajne drogi?
Czy są tu blisko, czy też gdzie wdali?
Pod memi stopy ziemia się pali!
Świadectwo! Świadectwo! Któż mi je przyniesie?
Chyba ja świadków nie znajdę w tym lesie!
Tandetny świat to! Kiepskie ustawy,
Kiedy człowiek chce dowieść swej jasnej sprawy.

(STARZEC pokrzywiony, z kosturem w ręku i workiem na plecach drepce przed nim)


STARZEC: (staje)
Wspomóż mnie, panie, w tej mojej nędzy!
PEER: Przepraszam — brak mi drobnych pieniędzy.
STARZEC: Rety! Królewicz Pietrek!...
PEER: A kto ty?
STARZEC: Starca z Rondenu pomnisz, mój złoty?
PEER: Ty?
STARZEC: Starzec z Dowru! A juści, juści!
PEER: Co? Starzec z Dowru...?
STARZEC: Bieda nie puści,
Kogo raz schwyci w te swoje szpony...
Na psy zeszedłem...
PEER: Z tronu-ś strącony?
STARZEC:
Żebrak! Obskubany docna, tak jest, do cna!
Pustki mam w żołądku, a chęć jadła mocna.
PEER:
Hura! Mam już świadka! Przedobrego świadka!
STARZEC: Królewicz posiwiał!...
PEER: Drogi teściu! Latka
Nigdy nie żartują! Jedzą! Będę szczery:
Bierz licho te wszystkie prywatne afery...