Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: Was niech zdławi! Głupia chuć!
Gdzie był czas, by wiersze kuć?!

(przedziera się przez krzaki)


KROPLE ROSY: (ściekają z gałązek)
Jesteśmy łzami.
Gdzież twe zachody,
Ażeby nami
Roztapiać lody?
Dziś z pod powieki
Nie spłyną-ć rzeki;
W lód się zmieniły,
Nie mają siły!
PEER: Napłakałem się w Rondenie —
Łzy nie będą w żadnej cenie!
ŹDŹBŁA POŁAMANE: Jesteśmy czyny.
Twą było rzeczą
Mieć nas, jedyny,
Pod swoją pieczą!
Na sąd ostateczny
Zjawimy się wraz;
Znój czeka cię wieczny,
Żeś zdradził nas.
PEER: Któżby, błazny, człeka winił,
Za to, czego nie uczynił!

(ucieka w największym pośpiechu)


GŁOS AASY: (zdala) Ładnieś powoził... Fe
Z sankami-ś w rowie legł!
A niech cię bierze złe!
Dzień cały padał śnieg —
W strasznym mnie gnałeś wietrze!
Gdzież pańskie te pałace?
Do piekła z tobą, Pietrze,
Za taką kiepską pracę!