Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyfantazjowana, aby należycie
Przedstawić zebranym rzecz o świńskim bycie,
Jakim jest skrępowan, a jakim swobodny...
Wkońcu tak swe prosię ten artysta godny
Uszczypnął, że kwikło, jakgdyby je dźgano, —
Potem on się skłonił i wraz odszedł... Ano,
Dawało to powód do rozstrząsań. Jedni
Z fachowców mówili: „Kunszt to niepośledni,
Ale tak, jak wszystko, godzien jest nagany,
Jako i pochwały. Zbyt wystudjowany
Był koniec, gdy prosię ginęło od cięcia.
Zresztą, i ogólnie wziąwszy, kwik prosięcia
Brzmiał coś nazbyt cienko.” — Zaś każdy to gada,
Jak w świńskich pomrukach tych była przesada...
Tak... Powywracali kunszt djabła nanice,
Bo, głupi, nie umiał pochlebiać publice.

(kłania się i odchodzi. Tłum ogarnia niepewne milczenie)


Wilja Zielonych Świątek.


Las górski. W pewnem oddaleniu na kawałku karczowiska mała chata. Nad drzwiami jelenie rogi.


PEER: (przedziera się przez gąszcze i zbiera dziką cebulę)
Oto stanowisko! Lecz cóż będzie dalej?
To, co jest najlepszego. Takiej ja się prawdy
Trzymałem do końca i wszędy i zawdy.
Od samego, mówię, rzymskiego Cezara
Aż do trawożercy Nebukadnezara,
Zaczem się na biblji kończy moja praca,
Na łono macierzy cny staruszek wraca.
„Ze ziemi powstałeś!” — mówi Pan... Człek słucha.
Trzeba też pochodzić koło swego brzucha!
Lecz czem go tu napchać? Tym korzonkiem z ziemi,
Cebulą? Nie syci! Wolę ja swojemi