Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: Na haku? Ano, moi mili,
Widzę, że był sobą do ostatniej chwili.

(kłania się)


Teraz mi żegnajcie! Dank za to i owo.

(idzie kilka kroków naprzód, znów się zatrzymuje)


A może w podziękę wygłosić wam słowo —
Jakąś historyjkę, zacna moja dziatwo?
KILKU: Znasz jaką?
PEER: I owszem, pójdzie to dość łatwo.

(przybliża się, twarz jego przybiera jakgdyby obcy wyraz)


Hen, w San Francisko szukałem złota;
Tam się kuglarska zbiera hołota,
Wyprawiająca różne łamańce!
Jeden na skrzypcach grywał nogami,
Ten na kolanach tańczył przed nami
Jakieś gwałtowne hiszpańskie tańce.
Trzeci znów, słyszę, wiersze układał,
Gdy mu na głowę młot ciężki spadał...
Zjawił się i djabeł, chciał, jak innych wielu,
Popróbować szczęścia na takiem weselu.
A zaś jego sztuka polegała na tem,
Że przed zgromadzonym miał pokazać światem,
Iż potrafi kwiczeć, jak świnia. Nikomu
Nieznany z nazwiska do zabawy domu
Ściągał tłum samą li swą osobliwością.
Wielka się ciekawość udzielała gościom,
To też sala za wsze bywała pełniutką...
Wystąpił — fałdzistą okryty narzutką —
Trzeba się drapować, jak mówią niemiaszki;
Ale pod zarzutką — takie to są fraszki! —
Przytulał do piersi swojej młode prosię,
No, i przedstawienie, wiecie, zaczęło się:
Czart uszczypnął świnkę, świnka zakwiczała...
Że tak się wyrażę, historja to cała