Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nastawić rękami sidełka... To cenię!
Woda jest w potoku. A więc mnie pragnienie
Nie zmoże. Dalibóg, jak na zwierza w lesie,
Żyję po królewsku! A gdy wiatr przyniesie
I oną śmierć ku mnie — kiedy?... nikt to nie wie —
Ulokuję kości swe w dziurawem drzewie.
Jak niedźwiedź zagrzebię liśćmi i na korze
Wielkiemi zgłoskami napis ten położę:
„Zwierzę czworonożne, Peer Gynt tutaj leży,
Cesarz znamienity wszystkich innych zwierzy”.
Cesarz?

(śmieje się w duchu)


Stare brednie! Jeszcze-ć myśl ta hula
Po głowie! — Tyś — cesarz? Nie, tyś jest cebula!
Teraz cię, mój Pietrze, obłupię! Daremnie
Wrzeszcz i krzycz, nie znajdziesz miłosierdzia we mnie!

(bierze cebulę i zdejmuje z niej łupinę po łupinie)


Ta wierzchnia łupinka w strzępach — o to chodzi —
To biedny rozbitek na strzaskanej łodzi.
Ta druga tak wątła skórka pasażera —
Z niej ci już wyraźnie Pieter Gynt wyziera.
W tej z swem „ja” zamieszkał poszukiwacz złota:
Chcesz z niej się wycisnąć? Daremna robota!
Już go dawno niema, jeżeli był kiedy.
Tą twardą, odgiętą, może być od biedy
Łowca fok w zatoce hudsońskiej... Ta znowu
Podobna koronie — dziadowskiego chowu.
Precz z nią! W tej tu silnej, a krótkiej znajdziecie
Badacza, po dawnym chodzącego świecie;
Ta świeża, soczysta, to prorok nielada,
Cuchnący od kłamstwa, jak Pismo powiada...
Aż ci gryzie oczy, taki zapach krzepki!
A ten zasie listek wilgotny i lepki