Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stary Peer Gynt świadom jest tej prawdy jednej:
Będzie, czem był dotąd: cnotliwy, choć biedny.

(odchodzi)


Zbocze, a na niem wyschnięte łożysko potoku.


Zwalony młyn przy potoku, ziemia poryta — naokoło ślady zniszczenia. Wyżej, na wierzchu, wielka zagroda chłopska. Na wierzchu w dziedzińcu zagrody odbywa się licytacja. Wielki tłum ludu. Pijatyka i krzyki. PEER GYNT
siedzi w dole, na kupie gruzów wpobliżu młyna.


PEER: Tam, czy zpowrotem, droga ta sama,
Jedna ku wejściu i wyjściu brama.
Czas niszczy wszystko, potok wysycha...
„Obejdź” — rzekł Krzywy... Daremna tu pycha.
CZŁOWIEK W ŻAŁOBIE:
Samo już tylko zostało śmiecie.

(spostrzega Peer Gynta)


Ktoś obcy... Szczęść Boże! A skąd to idziecie?
PEER: Widzę, zabawa... I wam szczęść Boże!
Czy to wesele, czy chrzciny może?
CZŁOWIEK W ŻAŁOBIE:
Raczej święcenie domu się czyni,
Zaś panna młoda w robaczej skrzyni.
PEER: Jest dla robaka godna biesiada.
CZŁOWIEK W ŻAŁOBIE:
To koniec pieśni; tak się to składa!
PEER: Każda tak pieśń się kończy, mój człeku.
A pieśń to wielce stara — znam ją od wieku.
DWUDZIESTOLETNI: (z tygielkiem w ręku)
Patrzcie, com kupił, patrzcie, łobuzy:
Peer Gynt w tem odlewał swe srebrne guzy!
INNY: Ja za cały szeląg kupiłem kiesę.
TRZECI: A ja za półpięta ten worek niesę.