Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A zaś dwóch młodszych na ręku wytrwale
I karku dźwigał po spadzistej górze.
Biegł rok za rokiem... Czyż się odpłacili
Zacnemu ojcu dorośli synowie?
Za morzem żyją w dostatkach tej chwili,
Ani rodzina, ani kraj im w głowie.
Człek to był ciasny. Nie wybiegał wzrokiem
Poza swe płoty... To, co w naszej duszy
Umie się echem odezwać głębokiem.
Nigdy mu silniej wnętrza nie poruszy.
Ojczyzna, naród — wszystko, co jest święte,
Było dla niego jakby w mgłach poczęte.
Zato pokorę, pokorę krył w łonie,
Odkąd miał, widać, w pamięci, że nieba
Strasznem mu piętnem naznaczyły skronie,
I że prawicę wciąż mu chować trzeba...
Podeptał prawo? Być może, być może!
Lecz coś istnieje jeszcze ponad prawem,
Jako ten ogień, w którym oto gorze
Szczyt Glittersindu nad mroków mgławiskiem.
Obywatelem był złym... dla kościoła
I państwa drzewo bezowocne zgoła...
Lecz w swoich górach, w swojem kółku ciasnem,
Tam był on wielki; żył swem życiem własnem.
Nie przytłumiła w nim ta walka znojna
Tonów wrodzonych... Więc spokoju siła
Miej, wojowniku, którego zrodziła,
A i złamała drobna, chłopska wojna.
Nikt z nas obecnych wciskać się nie będzie
W jego wnętrzności. Powołan na sędzię
Jest Bóg... Lecz myślę, iż to go nie czeka,
By miał przed Panem stać jako kaleka.

(orszak pogrzebowy rozprasza się, pozostaje tylko Peer Gynt)