Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odszedł. Tłum cały ustąpił mu z drogi,
A on, jakgdyby rózgami sieczony,
Do drzwi dotarłszy, puścił się w swe strony —
Przez haście pędził, przez ciernie i głogi,
Do swego w górach biednego szałasu
Darł się skroś piargi i dzikiego lasu.
W pół roku później z narzeczoną razem,
Z matką i dzieckiem pośród nas się zjawił;
Od gminy kąsek gruntu wydzierżawił,
Zarosły chwastem, zasypany głazem.
Skoro się dało, poszedł do ołtarza,
Zbudował chatę, jął się pracy. Wraża
Ziemia pod ręką jego wraz się zmieni
W złociste łany i w smugi zieleni...
Prawicę skrywał, wchodząc do świątyni,
Ale u siebie, na swym gruncie, doma
Więcej palcami zdzierżył dziewięcioma,
Niż inny, mając ich dziesięć, uczyni.
Wtem wezbrał potok... Ledwie uszli z życiem...
On bez namysłu wziął się do roboty,
I, gdy jesienią liść opadał złoty,
Schludna już chatka stała pod pokryciem
Na stoku góry... Potok nie zabierze,
Lecz przed lawiną zali się ustrzeże? —
W dwa lata później zwiał ją śnieg; on przecie
Zaczął znów kopać, walić, ciosać znowa,
I, gdy zimowe nadeszły zamiecie,
Świeża chałupa była już gotowa.
Miał też trzech synów — dzielne trzy chłopaki
Trzeba ich było posyłać do szkoły;
Droga się mocno dawała we znaki:
Wąska ścieżyna szła górskiemi czoły.
Jak się urządzić? Starszego na sznurze
Ciągnął, gdy nie mógł już piąć się po skale,