Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ręka w kieszeni — oto dziwne znamię,
Co go od innych ludzi odróżniało...
Przytem sądziłeś, że wraz się połamie
To zwiędłe, słabe, pokurczone ciało.
Lecz, choć samotny stał w życiowej walce,
Choć między nami był to człowiek cudzy,
Przecież i jedni wiedzieli i drudzy,
Że miał u ręki tylko cztery palce.
Pamiętam chwilę, czas był niespokojny,
Kiedy to w Lunde był pobór rekruta:
Wszędzie li jedna rozbrzmiewała nuta
O losach ziemi tej, o klęsce wojny.
Sam byłem przy tem... Z sierżantem u boku
I wójtem siedział kapitan przy stole:
Przed nim stawali popisowi w kole
Z młodzieńczym ogniem i radością w oku...
W izbie tłum ludu, z zewnątrz, z poza ściany.
Szum i gwar płynął młodzi roześmianej.
Wtem wywołali jakoweś nazwisko.
I wraz się zjawił w izbie młody człek,
A gdy na rozkaz stanął stołu blisko,
Z twarzą pobladłą, jak ten górski śnieg,
Ujrzano w chustkę zawiniętą rękę.
Chciał coś przemówić, kręcił się i wił —
Aż przykro było patrzeć na tę mękę.
Lżył go kapitan, z wytężeniem sił
Wykrztusił w końcu, że wypadł mu z dłoni
Sierp i pół palca odciął... Tak się broni ...
I nagle cisza nastała, jak w grobie;
Wszyscy w milczeniu spojrzeli po sobie,
A potem spojrzeń tych miażdżący grad
Na tego człeka zgnębionego padł...
Zerwał się z miejsca kapitan i — rzecz
Straszna! — splunąwszy, krzyknął: Precz stąd, precz! —