Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

STRAŻ: (woła) Ląd widać przed nami!
PEER: Mój kufer! Ma kasa! Znieść na pokład...
STARSZY MAJTEK: Sami
Znieście! Co innego mamy do roboty.
PEER: Żartowałem sobie, kapitanie złoty —
Tak, to były żarty, któż na żarty zważa...
Dam twoim biedakom... Wspomogę kucharza...
KAPITAN: Maszt wielki się złamał!
STERNIK: Żagiel opadł!
STARSZY MAJTEK: (z przodu, okrętu) Ława!
KAPITAN:
Statek idzie w drzazgi! Ha! Przegrana sprawa!

Ławice i rafy.
Okręt tonie — we mgle widać łódź ratunkową, w niej dwóch ludzi. Fala uderza w czółno, które się zatapia. — Słychać krzyk, po chwili łódź wyłania się znowu, tramem do góry.

PEER: (wynurza się z pod wody w pobliżu łodzi)
Łodzi! Łodzi! Duszy mojej
Pomóż, Panie, jako stoi
W Piśmie Świętem!

(czepia się tramu łodzi)

KUCHARZ: (wyłania się z drugiej strony)
Mocny Boże,
Niech mi łaska Twa pomoże!

(chwyta się tramu)

PEER: Precz!
KUCHARZ: Precz!
PEER: Będę bił... do czarta!
KUCHARZ: I ma ręka też coś warta!
PEER: Puść, bo pięść ci ma dogodzi...
Na dwóch miejsca niema w łodzi!