Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A zwłaszcza siedlisko marzeń... Najgorętsze
To moje życzenie, bo — czem się nie chwalę —
Umiem i szwy wszystkie śledzić doskonale.
PEER: Precz mi z oczu!
PASAŻER: Pomyśl, drogi przyjacielu,
To trup li topielca...
PEER: Na świecie niewielu
Jest takich bluźnierców! Wyzywasz pan losy!
To czyste szaleństwo! Jeżeli niebiosy
Ześlą nam dziś burzę, albo deszcz ulewny,
Jeżeli się morze rozhula, to pewny
Mieć będziemy dowód, że pańska w tem wina!
PASAŻER:
Nie jesteś pan w sosie, lecz przyjdzie godzina,
że nieco skłonniejszy będziesz do rozmowy...

(żegna go uprzejmie)

Spotkamy się, bracie, gdy te nasze głowy
Zaczną się już chować pod wodę, lub prędzej
Wówczas poprzestanie być obrazem nędzy
I ten pański humor...

(schodzi do kajuty)

PEER: Obrzydliwe kruki
Ci nienasyceni mężowie nauki!
Także wolnodumcy!...

(do starszego majtka, przechodzącego obok)

Hej-że, panie luby,
Cóż to za pasażer? Plótł smalone duby —
STARSZY MAJTEK:
Prócz pana, żadnego niema na okręcie!
PEER: Dziwne!!

(do posługacza, wychodzącego z kajuty)

Do kajuty wszedł ktoś w tym momencie.
POSŁUGACZ: To pies okrętowy.

(idzie dalej)