Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PASAŻER: Na wysokość domu fala się dziś wspina.
Czuję, jak do gęby napływa mi ślina:
Ileż to się statków rozbije w tej porze,
Ile trupów wchłonie wygłodniałe morze...
PEER: Niechże Pan Bóg broni! Obawiam się wielce...
PASAŻER: Widziałeś pan kiedy wisielce — topielce?
PEER: Co?
PASAŻER:
Trupy się śmieją, lecz jakby z rozpaczy;
Każdy się z nich w język ukąsiłby raczej.
PEER: Daj pan temu spokój!
PASAŻER: Jedno li pytanie:
Gdyby tak naprzykład, kochany mój panie,
Ten statek się rozbił i ugrzązł tu na dnie?
PEER: Pan sądzisz?...
PASAŻER: Ja nie wiem, lecz, gdy tak wypadnie,
Że ja wyjdę cało, a pan zginiesz?...
PEER: Brednie!
PASAŻER: Ja tylko tak mówię, ale mina rzednie,
Gdy człowiek pomyśli, że możliwość taka
Istnieje... I wówczas sięga się do saka
Po grosik ofiarny...
PEER: (sięga do kieszeni)
Owszem, jest ich kupa...
PASAŻER:
Nie o grosz mi idzie — o pańskiego trupa!
PEER: Tego już zanadto! Dowcip niegłęboki!
PASAŻER:
Ależ, drogi panie, chcę mieć pańskie zwłoki,
Nic więcej!... Dla celów naukowych.
PEER: Proszę,
Suń się pan!...
PASAŻER: Lecz rozważ, cóż to za rozkosze,
Jeżeli wzorowo otworzą twe wnętrze,