Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Byłem zbyt pobożny, a więc nazbyt głupi;
A za to wdzięczności człek sobie nie kupi!
Gdybym ja był młodszy, możebym się jeszcze
Zmienił i tych drabów w porządne wziął kleszcze.
Nie, to nie za późno! Niech świat cały krzyczy,
Nigdy się nie wyrzekł Peer swojej zdobyczy!...
Zagrodę odzyszcze, na pałac ją zmieni,
Lecz nikt nie przestąpi progu jego sieni!
Przed bramą stojący, będzie tłum ten podły
Z czapką w ręku prośby zanosił i modły!
Niech sobie użyje! Ale z mojej kiesy
Ani pół szeląga nie wezmą te biesy!
Jeżeli fortuna tak sobie drwi ze mnie,
To z Peerem i ludziom nie będzie przyjemnie!
NIEZNAJOMY PASAŻER: (staje w ciemnościach obok Peera i uprzejmie go pozdrawia)
Dobrywieczór, panie!
PEER: Dobrywieczór, panie,
A pan co za jeden?
PASAŻER: Zbyteczne pytanie, —
Towarzysz podróży.
PEER: A ja wciąż myślałem,
Żem tu sam...
PASAŻER: Pomyłka w tem mniemaniu całem,
Ale od tej chwili pomyłka rozwiana.
PEER: Rzecz dziwna, iż dotąd nie spostrzegłem pana?
PASAŻER: Bo dnia ja nie lubię.
PEER: Czyż pan może chory?
Bledszyś pan od płótna.
PASAŻER: Nie znam, co doktory,
Zdrów jestem, jak nigdy!
PEER: Burza dziś szalona!
PASAŻER: Tak, błogosławiona!
PEER: Co? Błogosławiona?