Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: Nic! Chleba
Mam kąsek; kopałem złoto i znów potem
Wypadło mi się rozstać z zarobienem złotem;
Między mną a fatum snać nie było zgody!
Powierzyłem panu wszystkie swe dochody,
Których mi dotychczas djabli nie zabrali.
KAPITAN: Można z tem porządnie pożyć jakoś dalej
Śród swoich. —
PEER: Ja nie mam nikogo. Wujaszka
Nikt tam bogatego nie czeka. Ot, fraszka,
Przynajmniej nie będzie ścisku.
KAPITAN: Jest i burza!
PEER: Jak już powiedziałem, kwota, choć nieduża,
Do rozporządzenia — jeśli trzeba komu
Naprawdę.
KAPITAN: To ślicznie! Każdy z nich ma w domu
I żonę i dzieci... Zarobek niełatwy...
A jeśli coś ekstra przyniosą dla dziatwy,
To już uroczystość jest niezapomniana.
PEER: Co? Żona i dzieci?... A więc, proszę pana,
Żonaci?
KAPITAN: Żonaci! Tak, wszyscy żonaci
I wszyscy nędzarzami; lecz najniebogaciej
To już ma się kucharz: u tego człowieka
Sama bieda z nędzą.
PEER: Żonaci?! Więc czeka
Ktoś na nich w chałupie i może się cieszy,
Gdy wrócą?
KAPITAN: Tak bywa śród tej biednej rzeszy.
PEER: A potem?
KAPITAN: A potem zasiedą w swem kole —
Baby coś przyrządzą...
PEER: Czy może na stole
Zjawi się i świeca?